In all it's misery
It will always be what I love and hated
And maybe take a ride to the other side
We're thinkin' of
We'll slip into the velvet glove
And be jaded
_____________________________________________________
POZNAJ
_____________________________________________________
Zaczęło się niewinnie. Bo pieprzonym romansem moich rodziców, z którego to potem powstałam Ja. Taka tam, zwykła istotka, obróciłam życie moich (nie) kochających się rodziców do góry nogami. Tak naprawdę, to miało mnie nie być, nigdy nie miałam się pojawić na świecie, a drogi moich szanownych rodziców miały rozejść się zaraz po tym, jak spędzili ze sobą dość upojne chwile w hotelowym łóżku. Rozwodzić się nad ich tematem nie będziemy, bo to nie o nich mamy rozmawiać, prawda ?
No więc pojawiłam się równo osiem miesięcy później po tej ich łóżkowej przygodzie, w jednym ze szpitali w Las Vegas. I nie wiedzieć czemu, nadali mi imię Jade. "To na pamiątkę po Twojej babci, Jade" Mawiali. Nie wiem, dziwnie nazywać się jak jakaś kobieta, której to nawet nie miałam okazji poznać. No ale, bywa. Widocznie już od samego dnia narodzin miałam pecha. A, właśnie. Było to dokładnie osiemnaście lat temu, 13 sierpnia 1994 roku. Nazwę miasta mieliście podaną. Czytajcie dokładniej. Do Palm Springs przeprowadziliśmy się z rodzicami kiedy skończyłam dziesięć lat. Tam rodzice, a raczej ojciec, założył kolejny hotel (bo przecież miał ich bardzo mało...). Oraz nadal udawaliśmy tą kochającą się rodzinkę, tylko po to, aby gazety plotkarskie nie miały naszej rodziny na językach. Bo przecież nie mogli pozwolić sobie na to, aby nasze nazwisko zostało zhańbione. W jako takim spokoju moja rodzina żyła do czasu, aż ja nie weszłam w nastoletni okres buntu i nie zaczęłam robić na przekór wszystkiemu. Wysłanie mnie, prawie że czternastolatkę, na drugi koniec kraju do szkoły z internatem, było jakoby karą za moje (podobno) niegodne zachowanie ze strony rodziców. A mi to w sumie było obojętne, bo kilka miesięcy po moim wyjeździe na świat wyszedł romans mojego ojca. Spodziewałam się, że ojczulek wszystkiego się na początku wyprze, ale w końcu, chcąc nie chcąc, musiał się przyznać do popełnionego błędu, ponieważ okazało się że swojej kochance zrobił dziecko. Zyskałam braciszka, Benjamina, cholernie rozpieszczonego bachora, którego do dnia dzisiejszego mam ochotę zabić.
Rodzice się rozwiedli. Mama wyjechała do Francji, rozwijać swoją karierę projektantki mody, a ja zostałam w Stanach. Mając lat piętnaście, wróciłam do Los Angeles, wpychając się swoimi buciskami do nowej rodziny mojego ojca. Powiedzmy szczerze, nie pasowało im to za bardzo, a już szczególnie mojej macosze, bo tata jak zawsze był obojętny na moją osobę. Zostałam zapisana do najlepszej placówki edukacyjnej w mieście, miałam się zmienić w dobrą i grzeczną dziewczynkę. Przykładną córkę oraz starszą siostrę. Nie wyszło. Spieprzyłam wszystko na całej linii, zawiodłam oraz wywróciłam (a może to ktoś wywrócił) moje życie do góry nogami. Rok po zamieszkaniu z ojcem zaszłam w ciążę, a dziewięć miesięcy później, dokładnie 13 kwietnia 2010 roku powitałam na świecie Sebastiana, który od razu stał się moim oczkiem w głowie. Nastoletnie macierzyństwo nie jest najłatwiejszą rzeczą na świecie. Sama byłam jeszcze w jakimś stopniu dzieckiem, jednak szybko musiałam dorosnąć, wziąć się w garść. Pokazać tym wszystkim ludziom, którzy to we mnie nie wierzyli, że jednak podołam temu wyzwaniu, jaki postawił na mojej drodze los. Od tego ważnego wydarzenia, jakim było pojawienie się na świecie Bastiena minęły już dwa lata. A ja jakoś wyszłam na prostą, przyzwyczaiłam się do roli matki i nieco uspokoiłam. Jednym słowem wygrałam.
______________________________________________________
ZROZUM
______________________________________________________
Zawsze słyszałam, że mam w sobie aż za dużo energii, której nijak nie potrafię spożytkować, a już na pewno w dobry sposób. Od małego miałam tendencję do ładowania się w kłopoty, w końcu każdy, nawet ja, już się do tego przyzwyczaił. Gdzie się pojawiałam, zawsze władowałam się w jakąś niemiłą sytuację, a już częściej w wieku, kiedy to zaczęłam dorastać i zauważać, że świat jednak nie jest taki, jaki to opisywano w bajkach, które to w dzieciństwie czytywała mi ukochana niania. Przekonałam się, że trzeba tam walczyć o swoje, wykłócać się i dążyć do obranego sobie celu nierzadko po trupach, niszcząc przeciwników, których to los stawiał na drodze. Toteż to robiłam. Wykłócałam się, walczyłam, aż w końcu dostawałam to, czego zapragnęłam. Nigdy nie byłam osobą ugodową, która łatwo oddaje to, co jej się należy. Byłam kolejnym z wielu rozpieszczonych dzieci, którym to rodzice kupowali wszystko, byleby tylko się wreszcie zamknęło, a oni mieli święty spokój. Miałam najnowsze telefony, jeździłam na wakacje, o których to wiele osób mogło jedynie pomarzyć, chwilami stawałam w blasku fleszy u boku swych rodziców, a oni wtedy to chwalili się całemu światu, jaką to mają genialną córeczkę. Cud, miód, aż rzygać tęczą się chciało chwilami. Brak miłości z ich strony, brak zainteresowania, sprawił, że stałam się osobą wyrachowaną do granic możliwości. Chciałam wszystkiego dla siebie, nie zwracając przy tym uwagi na innych. Liczyłam się tylko ja. Z resztą, nadal się liczę, ale już nie w tak dużym stopniu. Kiedy to zostałam wysłana do szkoły z internatem, poczułam się odrzucona, poczułam wielką pustkę w środku. Zrozumiałam wtedy, że tak naprawdę w życiu nie mam nikogo bliskiego, że osoby, z którymi, jak myślałam, się przyjaźnię, bądź utrzymuję jakieś bliższe kontakty, są ze mną bo mnie lubią. Kiedy wyjechałam, prawda okazała się zupełnie inna, a osoby, które śmiałam nazywać przyjaciółmi, czerpali ze mnie jedynie korzyści. Tak samo jak ja z nich. Studnia bez dna, można by rzec. W tamtej też chwili zrozumiałam że nie o to w życiu chodzi, że muszę się zmienić ja, bo świat tego nie zrobi. Bo jeśli nadal będę taką suką, jaką byłam dotychczas, pewnego dnia zostanę zupełnie sama, nie będę miała do kogo gęby otworzyć. Wiele osób nie sądziło że taka osoba jak ja zdoła się zmienić, i to na lepsze. Może takim punktem zwrotnym w tym wszystkim były narodziny synka. Nie "może" a "na pewno", bo to właśnie ten maluch zadecydował o tym, że muszę się zmienić. Musiałam skończyć z imprezami, ciągłymi spotkaniami ze znajomymi i innego tego typu rozrywek, a zająć się właśnie nim i poświęcić mu każdą wolną chwilę. I wiecie co ? Nie żałuję. Pierwszy raz w życiu czegoś nie żałuję. Uwielbiam widzieć jak uczy się nowych rzeczy, jak się uśmiecha i śmieje. Bastien stał się sensem mojego życia, promykiem w tym ciemnym tunelu, w którym się znalazłam. Dla tego małego szkraba jestem w stanie zrobić dosłownie wszystko, nawet w ogień skoczyć, nie zastanawiając się nad potencjalnymi konsekwencjami.
Nie szukam miłości. Nie szukam potencjalnego ojca dla mojego dziecka, bo on już jednego ma. Wiem, że kiedyś też przyjdzie mój czas, i w końcu znajdę tego swojego rycerza na białym koniu. Ale na razie nie teraz.
___________________________________________________
ZOBACZ
___________________________________________________
To, jak wyglądam, chyba każdy widzi. Szału nie ma, dupy nie urywa, iskry nie lecą. Nie uważałam się nigdy za piękność. Prawdopodobnie w moim wyglądzie nie doszukasz się mnóstwa cech podobieństwa do obojga moich rodziców. Po ojcu jedynie mam te intensywnie zielone oczy, i cholernie długie, czarne niczym smoła rzęsy. Po mamie mam mały nos i ładne usta. To tyle, na tym podobieństwa się kończą. Mam wystające kości policzkowe, zęby, rodem wyrwane z reklamy pasty do zębów, i dość mocny makijaż, który okala oczy. Włosy blond, dość charakterystycznie obcięte, ponieważ jeden z boków jest wygolony. Ot, taka moja zachcianka. Z resztą, kiedyś mogłam powiedzieć że ów fryzura jest modna i mało spotykana, teraz już niestety nie, ponieważ co druga pani mijana na ulicy jest obcięta podobnie do mnie (albo ja jestem obcięta podobnie do niej?). Jestem niska, bo mierzę zaledwie 164 cm wzrostu. Ubieram się tak, jak mi się podoba, nie lubię markowych ciuchów. Nie lubię również wysokich obcasów, bo nie potrafię na nich chodzić, kocham natomiast swoje glany oraz kilak par trampek. Tak samo jak dwie pary podartych dżinsów i masę koszulek z nazwami rockowych zespołów. I skórzaną kurtkę. Oraz tatuaże, których mam dość dużo.
___________________________________________________
POSUMUJ
___________________________________________________
Jade Campbell
19 lat | 13.09.1994 rok
Klasa IV | Wydział fotografii
Łacina | Francuski | Hiszpański
WOS |WOK | Historia
Matematyka | Chemia | Biologia
Biologia rozszerzona | Gimnastyka artystyczna
Mieszkanie w centrum miasta
ludzie
kartki
ciekawostki
_____________________________________
od autorskie pieprzenie:
_____________________________________
Tak, na wątki jesteśmy chętne.
Możemy nawet zaczynać.
Potrzebujemy jedynie pomysłu.
Nie pogardzimy żadnym wątkiem. Odpisujemy jak nam się podoba.
Alysha Nett na gifach.
Karta wykorzystana na innym blogu, jednak jest mojego autorstwa i na rzecz tutejszego pojawienia się, została nieco zmieniona.
[Przywitam się, a co mi tam. Co prawda pomysłu na wątek nie mam, ale z chęcią zacznę, jeżeli coś podrzucisz :> ]
OdpowiedzUsuńRaven
[Brym. :) Jeśli podrzucisz mi relację bądź okoliczności, to jutro zacznę, bo dzisiaj już sił nie mam. Można by nawiązać do rozszerzonej biologii czy cuś.]
OdpowiedzUsuń[Uuuu, widzę Erosmerfy. Już Cię lubię.
OdpowiedzUsuńNo, w każdym razie, przyszliśmy się po jakiś pomysł na wątek uśmiechnąć. ]
Azrael
[Moja też. Cudny jest. Takim Ville to nawet ja nie pogardzę.
OdpowiedzUsuńJesteś pewna, że nie masz? tak na sto procent?]
Azrael