piątek, 15 lutego 2013

That girl is like a dynamite....

Alison Valentine |  17 lat (01.08.1995r)  | taniec współczesny i klasyczny  | wolna, heteroseksualna nimfomanka  |  biologia rozszerzona  |  lekkoatletyka i drużyna pływacka  | mieszka w akademiku

Historia Alison zaczęła się od tego jak zwykła, szara dziewczyna z Australii puściła się z takim jednym bogatym kolesiem z Nowego Jorku. Taaa, typowe, no nie? Ale niee, to nie skończyło się miłością na wieki tylko ciążą i burzliwym rozstaniem po równie burzliwym romansie. Kiedy Alison się urodziła z Liz (jej matką) nie było jeszcze tak źle... no ba, nawet się starała! Ale nie zawsze było idealnie. Dziewczynka dostała stypendium w elitarnej szkole tylko dla najinteligentniejszych dzieci ale straciła je przez ciągle pijącą matkę. Po swojej wielkiej porażce porzuciła "karierę" naukową raz na zawsze i nie miała zamiaru nigdy do tego wracać żeby tylko nie przypominać sobie tych wszystkich upokorzeń. Matka dalej piła, zaczęła nawet czasem ćpać a coraz to starsza Alison robiła wszystko żeby tylko nie być w domu. I tak właśnie zaczęła się jej przygoda z tańcem. Przez długi czas obserwowała tancerzy ulicznym i pewnego dnia udało jej się do nich dołączyć. Ponadto chodziła po wszystkich szkołach tanecznych w okolicy i tylko jeśli jakieś inne dziecko nie przyszło to tańczyła na zajęciach jako "podmiana". Nie wie jak, gdzie i kiedy ale zauważył ją ktoś z prestiżowej szkoły tanecznej i pewnego dnia dostała telefon. Nie czekała ani sekundy, od razu się spakowała i wyszła z domu. A czemu straciła następne stypendium w następnym miejscu, które pokochała? Przez matkę ćpunkę oczywiście... i wtedy porzuciła jakiekolwiek nadzieje na wyrwanie się z domu więc po prostu pogodziła się ze swoim losem. Ale pewnego dnia w drzwiach ich rozwalającego się domu ustał mężczyzna w garniturze który chciał odmienić jej życie i zabrać ją z dala od matki. Nazywał się jej ojcem i nienawidziła go od pierwszej chwili gdy tylko ukazał się jej cudnym oczom. Nie dlatego, że miała charakter dziecka patologii (w której się wychowywała), po prostu miała mu za złe te wszystkie lata kiedy jego nie było. I co on sobie myślał? Że przyjedzie pewnego dnia i wszystko będzie jakby był tu cały czas? Chociaż i tak wyjazd do Nowego Jorku zapowiadał się lepiej niż zostawanie z matką. I tak właśnie wadliwa Alison pojawiła się w idealnym życiu Charlesa. A on chyba naprawdę się łudził, że zrobi z niej damę! No to trochę się przeliczył bo nie ubierała się, nie chodziła i nie odzywała jak dama z nowojorskiej socjety. I nawet na przyjęciach piła zbyt dużo, śmiała się zbyt głośno i zbyt dużo rozmawiała z obsługą. Zgrzyty były również w kwestii wychodzenia z domu otóż Alison jakoś nie przywykła do jakichkolwiek ograniczeń, a tatuś chciał ją trzymać twardo w garści więc kilka pierwszych miesięcy spędzili na ciągłych kłótniach. Szalę przeważył dzień kiedy po tygodniowej nieobecności w domu ojciec znalazł dziewczynę z jednym ze swoich najbardziej obiecujących pracowników. Ale on oczywiście nie zamierzał się poddawać. Skoro nie mógł jej okiełznać to postanowił chociaż spróbować żeby skupiła się na spełnianiu swoich pasji. Nie było już mowy o nauce, miała wieloletnie tyły w "Byciu genialnym dzieckiem" ale za to taniec to nie był zły pomysł. W ciągu dwóch dni załatwił papiery i przeniósł ją do Liceum Artystycznego... w środku roku szkolnego. Teraz taka tam outsiderka przechadza się tutejszymi korytarzami i obserwuje nieznanych sobie ludzi. No bo niby jak ma znaleźć przyjaciół kiedy wbiła się w sam środek roku, hm? Jej tatuś chyba nie jest zbyt mądry. No cóż ale jakieś tam zajęcia ma... została totalnie odcięta od kasy więc musi sobie radzić sprzedając wszystko od fajków, wódki i dragów nawet po słodycze (w przypadku niektórych tancerek którym ich zakazują) czy jakieś inne duperele. Co piątek chodzi też do podziemnego klubu gdzie nielegalnie odbywają się walki. Zakłada się, wygrywa i zgarnia kasę. Proste, prawda?

[Witam. Mam nadzieję, że was nie zanudziłam i oczywiście zapraszam do wątków i powiązań :)]

wtorek, 12 lutego 2013

It's kind of fun to do the impossible.


Ginevra Stonem

                               po prostu Gin.

| ur. 19 listopada 1995 r. | Australijka |
| klasa III | malarstwo |
| WOS | WOK | historia | matematyka| angielski |
| francuski | hiszpański | biologia | chemia | fizyka - rozszerzona | aikido |
| imprezowiczka | czekoladoholiczka |

"Kiedy zobaczyłam ją po raz pierwszy była taka drobniutka, kruszynka można by rzec, gdy brałam ją na ręce, bałam się, żeby przez przypadek nie zrobić jej krzywdy. Może i nie była najpiękniejszą istotką pod słońce z tym swoim grymasem na buzi, ale dla mnie była wspaniała. Idealnie pasowała do moich ramion, od razu wiedziałam, że powinna wrócić ze mną do domu i nie miało najmniejszego znaczenia to, że nie jest moją biologiczną córką, od teraz należała do mnie, tak właściwie to należałyśmy do siebie i chciałam, żeby było tak już na zawsze. Wtedy jednak nie miałam pojęcia, jak to wszystko się potoczy i że już nigdy nie będzie tak jak na początku. Cholernie ciężko jest naprawić błędy, a już najciężej te własne. "
- Arabella Stonem

Odkąd tylko pamiętała, czuła że coś jest z nią nie tak, że nie pasuje do tej rodziny, do tych dobrze ułożonych świrów z przed mieści. Do idealnego ojca, idealnej matki, perfekcyjnej córki, nie chodziło nawet o to, że jej karnacja i włosy były o wiele ciemniejsze niż reszty domowników. Nigdy nie kręciły jej wystawne przyjęcia, gdzie każdy kto się obok ciebie kręci ocieka fałszem, a ty sam chociaż go nie trawisz, wychwalasz pod niebiosa jego fryzurę czy osiągnięcia sportowe. Od zawsze miała problemy w porozumiewaniu się z rodzicami, nie traktowała poważnie zakazów i zasad, była dzieckiem, którego matka i ojciec powinni się wstydzić. Wracała późno do domu, poruszała się w nieodpowiednim towarzystwie, wpadała w kłopoty. Wszystko się wyjaśniło, gdy w wieku szesnastu lat rozbiła się ze swoim chłopakiem na motorze, potrzebowała natychmiastowej transfuzji krwi, ale jej grupa nie pasowała do żadnego z rodziców, ani nawet do siostrzyczki. Wtedy już nie odpuściła, dowiedziała się wszystkiego odnośnie adopcji, a właściwie tyle ile zdołała od swoich opiekunów. W historyjkę, że jej matka umarła przy porodzie nie uwierzyła, a podczas czegoś w rodzaju prywatnego dochodzenia trafiła na ślad swojego biologicznego brata. Skontaktowanie się z nim nie było łatwe, a wraz z nim znalazł się także ojciec, który nie miał najmniejszego pojęcia o istnieniu Gin. Panienka Walker zdecydowanie wygrała tę rundę i kilka tygodni później siedziała w samolocie lecącym prosto do Los Angeles. Nie można kryć tego, że pierwsze kroki z biologiczną rodziną nie należały do najłatwiejszych. O ile jej brat - Alex był dokładnie taki jak sobie to wyobrażała, tak na ojcu się zawiodła. Spodziewała się kompletnie czegoś innego, a bynajmniej nie czterdziestoparoletniego faceta, który nie potrafi poradzić sobie z końcem kariery i wciąż zgrywa piep**onego młodzieniaszka. Nie żeby imprezy jej się nie podobały, tyle że oglądanie panienek w jej wieku lub niewiele starszych, które zrobią wszystko dla kariery nie szczególnie jej leżało. Czy coś się zmieniło od tamtej pory? Niewiele, ale chyba zaczęła się przyzwyczajać, poza tym nie siedzi już tak często w domu. Ku własnemu zaskoczeniu bardzo szybko stała się pełnomocnym członkiem rodziny i oczkiem w głowie świeżo-odnalezionego tatusia. Matka natomiast wciąż pozostawała i pozostaje tajemnicą, nawet tematem tabu. Wiadomo było tylko, że to kompletnie ktoś inny niż rodzicielka Alexa, która zamieszkała na stałe w Japonii ze względu na swoją pracę. Jak się można było spodziewać Gin wciąż drążyła temat, a aktualnie nad sprawą pracuje prywatny detektyw. 

"Szczerze powiedziawszy cała ta historia nie zaskoczyła mnie ani trochę. Spodziewałam się tego, ba od zawsze wiedziałam, że Sidney to nie jest moje miejsce, a przynajmniej ten dom. Jedynym nieoczekiwanym zwrotem było to, że mój ojciec jest emerytowaną gwiazdą rocka, ale cholera, to przecież LA! Tu co druga osoba miała do czynienia z showbiznesem. Przynajmniej już wiem dlaczego nudziły mnie te sztywne przyjęcia."
- Gin
Gdy na nią patrzysz pierwsza myśl jaka przychodzi ci do głowy to "zimna s*ka" chociaż sam nie wiesz dlaczego. Być może to ze względu na błysk w jej niebieskich oczach lub postawę "wyglądam dobrze nawet w T-Shircie i jeansach", które swoją drogą nosi najczęściej. Czym dłużej z nią przebywasz, lub tylko się przyglądasz, tym twoja opinia pogłębia się coraz bardziej. Wtedy musisz zdecydować, akceptujesz ją lub nie, nie mówię tu o głębszych uczuciach typu "lubię", "nie lubię", tylko o tym czy jesteś wstanie poświęcić jej kolejne minuty swojej egzystencji. Ponoć sama osoba Gin peszy sporą część napotkanych przez nią osób. Pewność siebie, łobuzerski uśmieszek błąkający się na wargach i dozowanie wypowiadanych słów, tylko jeden raz w życiu nie mogła zapanować nad zdaniami wydostającymi się z jej ust. Jest o wiele lepszym słuchaczem niż mówcą i zdecydowanie lubi dużo wiedzieć na temat ludzi, z którymi ma do czynienia. Czasem zastanawia się, czemu nie wybrała profilu aktorskiego, skoro przywdziewanie masek opanowała niemal do perfekcji. Gdzieś pośród wielu postaci, którymi się stawała, chyba troszkę zgubiła siebie. Rzadko okazuje jakieś głębsze emocje, zazwyczaj udaje, że jest dobrze, nawet gdy nie jest. Nie płacze publicznie, uważa łzy za słabość, a takowych nie powinno się okazywać, o ile się je ma. Niech to jednak nikogo nie zmyli, o ile żalu nie chce okazywać, tak złości nie hamuje nigdy. Osoba niesamowicie krnąbrna i wybuchowa, fanka adrenaliny i dobrych imprez, niemal nawykła do robienia rzeczy głupich i nieprzewidywalnych. Lubi próbować, a to dotyczy niemal każdej dziedziny jej życia, zaczynając od kuchni a kończąc na sporcie. W głębi duszy cholerna romantyczka, co widać po dokładniejszym zbadaniu jej obrazów i zdjęć (które robi całkowicie amatorsko na starych radzieckich aparatach analogowych), jednak jak przystało na osobę o złamanym sercu, boi się komukolwiek zaufać, dlatego od jakiegoś czasu wyznaje zasadę "najlepiej można się bawić bez zobowiązań". Dąży do wyznaczonych celów, wierzy, że gdy bardzo się czegoś chce, można to osiągnąć, a cena nie gra roli. Szkoła plastyczna jest dla niej właściwie rozrywką, obrała kurs rozszerzonej fizyki, gdyż chciałaby zostać astronomem.

"Nigdy nie odpuszczę i nigdy nie wybaczę. Taki już mam charakter, jestem pamiętliwą i upartą s*ką, jeśli masz z tym problem nikt nie każe ci ze mną rozmawiać."
- Gin


| Behind blue eyes | Family portrait |


 "Wiem, że znasz ten uśmiech Gin. Tak, właśnie ten którym pokazuje ci, że możesz myśleć, że ją znasz, a tak na prawdę nie wiesz o niej nic. Czasem mam wrażenie, że nawet ona sama nie zna siebie. Zagubiła się gdzieś w środku i nie wie jak sobie z tym poradzić, a ja nigdy nie potrafiłam jej pomóc, może nawet w pewnym momencie już nie chciałam."
- Arabella Stonem

________________________________________________________________________________________________________________

Witam :) Na zdjęciach i animacjach Megan Fox, a pochodzą one z tumblra. Na wątki i powiązania zawsze jest chęć, z pomysłami bywa różnie. Odpisuję w kolejności jaka mi odpowiada, więc upominać się proszę po dłuższym okresie czasu. Cytat w tytule jest Walta Disneya. Zarówno z karty jak i z Gin jestem średnio zadowolona, ale pewnie z czasem wprowadzę jakieś poprawki, o ile nie dopadnie mój przyjaciel leń.

sobota, 9 lutego 2013

Obiektywna subiektywność?

Michael Tolland

23.04.1995 r.,
Los Angeles, Stany Zjednoczone
Wydział: filmografia - reżyseria
+Angielski & Niemiecki & Hiszpański
+Chemia & Fizyka (na poziomie rozszerzonym)
+lekkoatletyka

Przekonany, że wielkość artysty rodzi się z buntu, a nie wygodnej kontynuacji, Michael, najmłodszy z czworga rodzeństwa, syn antypatycznego kierowcy autobusów oraz apodyktycznej kelnerki pracującej w niewielkiej kawiarence, ulokowanej na obrzeżach Los Angeles. Wychowany wśród trojga sióstr, będący ujmą dla ojca, który po tylu latach doczekał się syna nie stanowiącego odzwierciedlenia parantetycznego wzorca męskości, a jedynie 'chłopaka-przeciętniaka', który swoim dziwnym zachowaniem doprowadzał nauczycieli do obłędu, a u większości kobiet wywoływał atak panicznego śmiechu lub uczucie zażenowania. Nieobyty w towarzystwie, otaczający się w gruncie rzeczy wąskim gronem osób pozornie uduchowionych, posiadających zaczątek głębi i objawy pasji, która przez kolejne lata rozlewała się po ich całym ciele, sprawiając, że w oczach Tollanda byli tak wyjątkowi. Razem stanowili coś na kształt intelektualnej elity, spotykającej się dwa razy w tygodniu w piwnicy jednego z członków podczas groteskowych audycji felietonów radiowych. Uwielbiali ze sobą przebywać, burzliwie dyskutować o ogromie nakładu literatury, przez który zdołali przebrnąć, szukając frapującego pomysłu na życie. Do czasu... Wszedłszy w wiek lat siedemnastu w grupie niechybnie pojawił się uzurpator, który z początku idealnie wpasował się w charakter grupy, otwierając członkom oczy na nowe prądy intelektualne, kuszące swoją prostotą lub nieco przekornie, finezją formy. Najwidoczniej jednak został powitany zbyt skwapliwie. Wystarczyły trzy miesiące, by wśród uczestników tej intelektualnej rozpusty pojawiła się zawiść i niepewność, która siała plony tak obfite, że niecały miesiąc później każdy z nich został pozostawiony sam sobie.
Tolland jednak mając w sobie trochę z szydercy, trochę z masochisty nie zamierzał czekać na szczęśliwy zbieg okoliczności. W końcu... Rzeczywistość jest absurdalna. Dlatego też Michael bez wahania wskoczył do metaforycznego morza, w ten sposób mogąc lepiej poznać zdradliwe dno, wzburzone fale i prądy morskie, niż gdyby siedząc na brzegu sennie tlił fajkę, słuchając niezliczonych morskich opowieści. Zachęcony przez najstarszą siostrę, Rachel, przeniósł swoje papiery do szkoły im. Jennifer McAlister, wiedząc dobrze, że liceum artystyczne stanowiło azyl dla takich ludzi jak on. Pewnych siebie, upartych, o elastycznym języku i nadzwyczajnej erudycji, może nieco specyficznych... Potrafiących spacerować po mieście z butelką zdobywczego wina w kieszeni i pieskiem przybłędą, który nie miał pojęcia w jakie gówno się pakuje.
Według jednej z teorii na świecie istnieją dwa rodzaje reżyserów: tacy, którzy się liczą z widownią oraz ci którzy nie przejmują się nimi. Kręcą filmy po swojemu i zapraszając potem publiczność do zawiłej gry. Otwierają przed nimi wrota, wprowadzając do niezupełnie odmiennego świata. W dotychczasowych, z reguły amatorskich pracach Tollanda, do świata bez rozpaczliwej skargi, bez epatowania nieszczęściem, do świata pozbawionego romantycznego sztafażu, którym tak łakomie żywi się kinematografia dwudziestego pierwszego wieku. Filmy wchodziły w sam środek zdarzeń, podgrzewając obraz rzeczywistości, odzierając go z warstwy ochronnej i zagęszczając... Podobnie jak u Formana, Coppoli czy Scorsese'a, jego autorytetów w dziedzinie filmu. Cóż, być może i ogranicza swój potencjał szufladkując się w ten sposób, ale  taki po prostu był i jest. Marne szanse, że coś lub ktoś go zmieni. Choć... Może jednak?

Cierpienie daje prędką dojrzałość.


Jackson "Jax" McLevis
ur. 12.05.1995 r.
w Los Angeles
wydział aktorski

uczęszcza na: język francuski, język włoski, fizykę i chemię na poziomie podstawowym oraz biologię na poziomie rozszerzonym

Historia Jacksona jest jedną z tych nieciekawych, których nikomu się nie opowiada, bo nikogo tak naprawdę nie obchodzi. 
Jego poczęcie nie było niczym niezwykłym. Ot, młoda dziewczyna chciała spróbować czegoś nowego. Zaszła w ciążę, więc, choć nie żywiła żadnego mocnego uczucia do ojca swojego dziecka, postanowiła wyjść za niego za mąż. 
Dzieciństwo także nie należało do przesadnie traumatycznych, ani też szczególnie szczęśliwych. Był zwykłym dzieciakiem, który lubił spotykać się z przyjaciółmi. Rozwód rodziców wywarł na niego pewien wpływ, ale nie okazywał tego. Prędko się z tym pogodził. Był dojrzałym chłopcem, który wiedział, że tak będzie lepiej. 
Matka szybko wyszła za kolejnego mężczyznę, ciekawa nowych wrażeń i doznać. Niestety, i to małżeństwo okazało się być skazane na porażkę. Nie wytrzymali ze sobą nawet jednego roku, co było zapewne spowodowane ciągłą żądzą pieniędzy, która cechowała jego matkę. Cieszył się więc, kiedy spotkała swojego obecnego męża, Henry'ego. Była i jest w nim zakochana do szaleństwa, zachowują się jak para nastolatków. Poza tym, Henry zarządza dobrze prosperującą firmą, więc stać go na o wiele więcej, niż poprzednich partnerów rodzicielki.

To głównie dzięki Henry'emu jest w szkole, o której marzył, kiedy jeszcze był dzieckiem. I jest mu za to cholernie wdzięczny.


Jackson jest przede wszystkim ambitny. Ciężko pracuje, by osiągnąć wyznaczone sobie cele. Nigdy się nie poddaje w dążeniu do nich. Poprzeczkę stawia sobie coraz wyżej, dążąc do ideału. Zarówno charakteru, jak i umiejętności. No i bystry z niego chłopak. Szybko zdobywa nowe umiejętności, nie musi się zbytnio wysilać, żeby coś zrozumieć, czy czegoś się nauczyć. Wystarczy mu piętnaście minut, żeby nauczyć się do sprawdzianu. Nie jest jednak postrzegany jako kujon. 
Mimo wszystko jest beztroski i towarzyski. Uwielbia spotykać się z najbliższymi przyjaciółmi. Może wtedy być w stu procentach sobą, nie musi udawać, spełniać niczyich oczekiwań, czy ambicji. Po prostu bawi się, nie myśląc o problemach. Jest dowcipny, co czyni z niego duszę towarzystwa. Cechuje go niepoprawna wręcz gadatliwość - można pokusić się o stwierdzenie, że "jadaczka" nigdy mu się nie zamyka, co może być irytujące. Ludzie do niego lgną, ponieważ potrafi wszystkich szybko rozbawić, poprawić humor. Sam bardzo rzadko bywa smutny, nigdy w towarzystwie. Nawet jego najlepszy przyjaciel nie wie o nim wszystkiego. 
Hojny. Lubi się dzielić tym, co ma, a ma tego dość sporo. Niestety, bywa to często wykorzystywane, ale on sam zdaje się tego nie widzieć. 
Nieczęsto się z kimś wiąże. Być może jest staroświecki, ale wyznaje zasadę, że żeby z kimś być, trzeba go niemalże bezwarunkowo kochać. Trudno więc zdobyć jego uczucie. Kiedy już jednak któraś go usidli, dba o związek i stara się, by był długotrwały. Jest czuły i delikatny, prawdziwy z niego dżentelmen. Potrafi iść na kompromis, a jakże.

Dlaczego Jax wybrał właśnie aktorstwo? Z bardzo prostej przyczyny - ponieważ jest urodzonym aktorem. Duża część jego życia jest tylko stworzonym przez niego złudzeniem, więc miał sporo czasu, by doskonalić tę umiejętność. Nie ma takiej osoby, poza nim oczywiście, która wiedziałaby o nim wszystko. Są tylko przyjaciele, którym właśnie tak się wydaje. Owszem, stara się przy nich być sobą, ale ma też wiele tajemnic, których często nawet on sam nie potrafi zrozumieć. 
Według oficjalnej wersji, wybrał ten kierunek przez wpływ matki, która od zawsze kształtowała w nim miłość do tego rodzaju sztuki. Sama kochała teatr i bardzo często wybierała się na spektakle, toteż zapisała już sześcioletniego Jacksona na zajęcia teatralne, na które uczęszczał aż do piętnastego roku życia. Przestał, ponieważ pojawiła się szansa na rozwijanie jego umiejętności na zupełnie innym poziomie. W profesjonalnej, szanowanej szkole, a nie w amatorskiej grupie teatralnej.


Gdzie można go spotkać? Właściwie wszędzie. Bywa tam, gdzie go akurat nogi poniosą. Albo tam, gdzie zaprowadzą go znajomi, po dobroci lub siłą. Sam lubi przesiadywać w kameralnych kawiarenkach albo miejscach parkopodobnych. Ze znajomymi szaleje na domówkach. I czasem sobie pośpiewa w jakimś mało znanym klubie.

POWIĄZANIA
~~~

[Na wątki i powiązania jesteśmy chętni, nie pytać nawet. I chyba wolę zaczynać, rzadko kiedy podrzucam jakiś pomysł.]

People lie all the time.






JANICEVE CRYSTAL DAWSON
    
    Angielka, która dziesięć lat temu przyjechała do Ameryki wraz z ojcem.
Urodzona 24.06.1995 w Londynie
     Rozciąga się od czwartego roku życia, na zajęcia taneczne chodzi od czwartego. Wydział? Taneczny (klasyczny w teorii bo na nowoczesny i tak chodzi) oraz aktorski, wraz z zajęciami z emisji głosu (poza szkołą). Uczy się języka niemieckiego i francuskiego, zaś jej przedmiotem ścisłym na rozszerzeniu jest biologia. Z gimnastyki artystycznej zrezygnowała stwierdzając, że rozciągnięcia nie brak, natomiast kondycja niekiedy wysiada. Lekkoatletyka.
    Pewna swych umiejętności, ale nie siebie. Histeryczna aktorka, udająca jedną z tych „nadętych- niedostępnych”. Jeszcze dziewczyna, nie kobieta. Pracowita masochistka, która właściwie nie musiałaby nic robić, bo tatuś przecież wszystko załatwi. Uparta, bo tatusiowi nie pozwala maczać paluszków w swoim życiu. Ciekawska jeśli idzie o naukę, nie o czyjeś życie seksualne, czy emocjonalne, gdyż uważa plotki za zło konieczne tego świata. Absolutnie nie-kochliwa, jednakże często poddająca się fascynacjom o danym mężczyźnie bądź kobiecie. Książę z bajki absolutnie nieidealny, nieistniejący- o czym Jani wie.
   Z jakiś powodów nie umiłowała sobie zimnych parapetów, jak większość rozmarzonych dziewcząt, a miękki fotel stojący w kącie jej pokoju z widokiem na okno, idealnym, by na chwilę oderwać wzrok od czytanej książki. Bo to mol książkowy jest, co niekiedy z parku wraca z niemalże odmrożonymi palcami u stóp ”bo książka była interesująca”.
    Szczupła, giętka. Chodzi lekko, z gracją nabytą przez lata ćwiczeń, niekiedy najprawdziwszych męczarni.  Na wystające obojczyki spływają włosy o kolorze ciemnego blondu. Na świat nie patrzą oczy cudownie niebieskie, czy przejrzysto zielone. Pomieszane z poplątanym, przez co oczy wydają się być „kotowate” dzięki przewadze koloru zielonego i jasnego brązu. Żadnych tatuaży, kolczyki w uszach, dwa w jednym i jeden w drugim. Ubiera się zależnie od nastroju. Jednym razem są to zwykłe dżinsy i luźny sweter, innym obcisła bokserka i luźne spodnie. Sukienki? Owszem, ale tylko czasami.
    Bardzo mało zalotne z niej dziewczę. Właściwie, to broni się rękoma i nogami przed ewentualnymi amantami, bo ileż to czasu musiałaby na nich poświęcać! Jeden to za dużo, dlatego też cieszy się, że żadnych nie ma. Maluje się rzadko, chyba, że wychodzi gdzieś z dwójką przyjaciół, bo w ten czas nie ma nic przeciwko ewentualnym wielbicielom jej wdzięków. Przez lata nauczyła się, że jej ciało może interesować, co odczuwała nawet w szkole baletowej której była uczennicą od szóstego roku życia. To tam, prócz baletu musiała nauczyć się podstaw tańca towarzyskiego i nowoczesnego, który stara się "dopieszczać" nawet w chwili obecnej, gdy postanowiła, że skupi się na karierze baletnicy. 

-Pamiętaj Jani, że nie wolno im pokazać, że Cie boli to skończysz jak ja...

Fabien  Dawson; współwłaściciel Dawson& Philipen


MAŁE| TWORZĄCE| ISTOTNE|WIDZIANE


[Dzień dobry  : )   Niestety, jeśli idzie o źródła zdjęć- nie mam zielonego pojęcia    ]

piątek, 8 lutego 2013

Życie jest grą na deskach teatru świata.

Naomi Carmen Weiss 
26 lat | znana aktorka filmowa | nauczycielka aktorstwa i łaciny |
prowadzi treningi karate | mając 22 lata zdobyła czarny pas (1 dan)|


W zielonych oczach Naomi czai się niebezpieczeństwo i tajemnica...
Dawid Holde, reżyser

Naomi urodziła się dziewiątego września tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego siódmego roku w Nowym Jorku. Pierwsze kroki stawiała na deskach teatru, mając zaledwie sześć lat. Lubiła udawać wielkich dorosłych, naśladując obserwowanych ludzi. Często oglądając telewizję wybierała sobie jedną postać i powtarzała kwestię, która potem odgrywała przed dwójką starszych braci, Chrisem i Brianem. Jednocześnie zaczęła uczęszczać na zajęcia karate, chcąc dorównać braciom zdobywającym pierwsze osiągnięcia w tej dyscyplinie. Dzieliła dzieciństwo pomiędzy treningami a próbami, szkoła nie była priorytetem, tam chodziła dla nauczenia się podstaw matematyki, biologii i innych (według niej) mało przydatnych przedmiotów. Nie należy do grupy "mało ważnych" zaliczyć francuskiego oraz hiszpańskiego, gdyż z językami nigdy nie miała problemów a sama nauka przynosiła dużo radości. Łacinę zna dobrze prawie od małego, gdyż matka, jako filolog klasyczny pragnęła zaszczepić miłość do języków u trójki swoich dzieci. Wszystkim łacina pomagała w nauce języków obcych, lecz żadne z nich nie poszło w ślady matki. 
Nie planowała grać w filmach, najlepiej czuła się w teatrze, gdzie miała "kontakt" z odbiorcami. Dlatego nie odwiedzała castingów, przypadkiem została zauważona przez reżysera Dawida Holde, podczas stanowego konkursu teatralnego. Holde, widząc grę Naomi wcielającą się w postać okrutnej, złej królowej, zachwycił się szesnastolatką. Idealnie nadawała się do jego nowego filmu o grupie nastolatków, wśród których była Rachel, pełna bolesnych tajemnic, negatywnie nastawiona do świata, udająca obojętność wobec wszystkich wokół niej, a zarazem osoby bardzo charyzmatycznej. Niezwłocznie zaproponował dziewczynie i jej rodzicom współpracę.  W ten sposób rozpoczęła się filmowa kariera Weiss. Niestety wszyscy reżyserzy (wbrew charakterowi Naomi) widzieli w niej niebezpieczną kobietę zdolną do wielkich czynów, szaleństw czy poświęceń. Stąd w dość bogatej filmografii znajdują się głównie filmy akcji, sensacyjne, czy scien-ficion. Nigdy nie zagrała w komedii ani filmie romantycznym, nigdy nie zagrała niewinnej, naiwnej postaci bez burzliwego życiorysu. Przypięto do niej łatkę "niebezpiecznej" kobiety. Naomi uznawała to za osobistą, życiową porażkę, gdyż każdy aktor powinien mieć możliwość sprawdzenia się we wszystkim, jednak udawało się zdobywać nagrody. W pewien sposób została docenienia, lecz wciąż drzemie w niej marzenie spróbowania czegoś innego.
Ludzie postrzegają Naomi przez pryzmat odegranych przez aktorkę ról. Pełno jej zdjęć w internecie i w prasie z najróżniejszymi komentarzami. Mało kto interesuje się jaka naprawdę jest. Wyłącznie mały krąg bliskich, rodzina i przyjaciele, wiedzą, że Naomi to czuła, wrażliwa kobieta, uwielbiająca romantyczne spacery, kolacje i kwiaty. Łatwo przekupić ją czekoladkami z rumem, a upić czerwonym winem. Nie przepada za horrorami (choć w jednym kiedyś zagrała), woli oglądać je w dużym gronie i wielką miską popcornu. Jeszcze łatwiej można Naomi zranić. Zdradą. Kłamstwem. Odejściem bez słowa. A prawie nikt nie wie, że nie do końca czuje się piękna. Mierzy ledwo 168 cm, szczęśliwe waga jest w normie, a długie pofalowane, ciemnobrązowe włosy zakrywają twarz oraz zielone oczy. Poważniejszych kompleksów nie ma, lecz uświadomiła sobie, iż jej forma nie jest najlepsza. Przez rzucanie się z planu na plan zaniedbała treningi karate oraz przestała czuć się pewnie czarnego pasa zdobytego w wieku dwudziestu dwóch lat. Goniąc za wszystkim (po drodze kupując psa - labradora o imieniu Rio, oraz biorąc ślub z kierowcą rajdowym - Robertem Nike), niemal straciła resztki dawnego życia osobistego. Niedawno wiele rzeczy uległo zmianie, gdyż po powrocie do Nowego Jorku z Australii, gdzie kończono zdjęcia do nowego filmu, dowiedziała się o zdradzie męża z młodą modelką, Rozpoczął się głośny proces rozwodowy, który rozniósł się echem po całym świecie. Pierwsze strony gazet, ciągłe wywiady i wielkie przedstawienie Roberta chcącego wrócić do "ukochanej". Naomi nigdy nie lubiła nadmiaru błysku fleszy, a Nowy Jork kojarzył się już tylko z nieudanym związkiem. Po otrzymaniu papierka, że jest "wolna", spakowała rzeczy, zabrała Rio i udała się do Los Angeles, gdzie mieszka starszy brat Brian razem z żoną i dwójką dzieci. Dwa tygodnie później wynajęła niewielkie mieszkanie na obrzeżach miasta oraz przyjęła propozycję pracy w Liceum Artystycznym im. Jennifer McAlister. Od razu rzuciła się w wir pracy, ignorując szum wokół jej osoby, na szczęście w świecie filmowym nie brakuje skandali, więc wkrótce sprawa Naomi Carmen Weiss ucichnie, a ona będzie mogła zająć się pracą. 


[Karta wyszła długa, jak na mój gust, będzie modyfikowana w miarę przybywania świeżej dawki weny. Na zdjęciach Evangeline Lilly. Zdjęcia pochodzą z weheartit.com. Wątkom nie odmawiam. Witam wszystkich.]

Nie wiem jak żyć. Improwizuję.


           Na szkolnym korytarzu widzisz idealną męską sylwetkę. Ani za chudą, ani zbyt napakowaną. Zauważając lekko rozczochraną brązową czuprynę i tę charakterystyczną grację poruszania się, dociera go ciebie, że patrzysz na Jamesa Lightwood. Z twoich ust natychmiast wydobywa się rozmarzone westchnienie, zdajesz sobie sprawę, że nie tylko ty fantazjujesz o tym przystojniaku. O jego czekoladowych oczach, które są w stanie roztopić każde serce. Bo kto by się ostał, gdyby czekolada patrzyła błagalnie? O jego brązowych włosach zawsze w lekkim nieładzie, które aż się proszą o wplątanie w nie palców i pieszczotliwe poczochranie. O firmowym uśmiechu, w którym podnosi tylko lewy kącik ust, a który sprawia, że nogi się pod tobą uginają. Krótko: James Jared Lightwood to 1,85m czystego sexu.
           Wolno ci patrzeć, wolno ci wzdychać, wolno ci marzyć, ale nie wolno ci mieć. On nigdy nie należał do żadnej dziewczyny, to one należały do niego, tak długo póki mu się nie znudziły. A mimo to ustawiają się do niego w kolejce, by tylko go zadowalać, jak długo im na to pozwoli.
            Dziś nie wierzysz we własne szczęście. Podchodzi właśnie do ciebie i rzuca  zwykłe "cześć". Odpowiadasz dopiero po chwili, bo zapomniałaś jak się  mówi. Uśmiecha się, jakby doskonale wiedział, co się dzieje w twojej głowie. Pyta, czy masz wolny wieczór. Natychmiast potwierdzasz. Nic nie jest ważniejsze od niego. Pozwala ci wybrać, co będziecie robić. Proponujesz wyjście do kina na nowy film, którego tytuł jako pierwszy przyszedł ci go głowy. Zgadza się. Prosisz, by powtórzył. Nie jesteś pewna, czy dobrze usłyszałaś. Zgodził się iść z TOBĄ na komedię romantyczną? Śmieje się i powtarza. Naprawdę się zgodził! Mówi kiedy po ciebie przyjedzie i znika w tłumie uczniów, a ty jeszcze przez chwilę patrzysz za nim oszołomiona.


            Jesteś gotowa już półgodziny wcześniej. Strój dokładnie przemyślany, wraz z trzema innymi przyjaciółkami, makijaż starannie dopracowany. Broń boże za mocny, bo któraś z was słyszała, że woli naturalność. Misterna fryzura, utrwalona toną lakieru do włosów, żeby, o zgrozo, się nie rozpadła. Nawet najdrobniejszy kosmyk nie ma prawa się z niej wydostać. Co dwie minuty zerkasz do lustra, sprawdzając, czy wszystko jest w należytym porządku.
          Przyjeżdża po ciebie niezwykle punktualnie. Drzwi srebrnego Forda Kuga prosto z salonu otwierają się niespiesznie, a ty czujesz, że serce zaraz zrobi ci dziurę w klatce piersiowej. Ponownie się wita, uśmiechając się cudownie. Mówi ci komplement, a ty jesteś w stanie wydać z siebie poplątane podziękowania. Otwiera ci drzwi, a ty wsiadasz oczarowana jego dżentelmeńskimi odruchami. Przez niemal całą drogę milczysz, choć on kilka razy do ciebie zagaduje. Jesteś zbyt zaaprobowana jego przystojnym profilem, by podtrzymywać logiczną rozmowę.
          W kinie przepuszcza cię w drzwiach z taką naturalnością, że jesteś pewna, że nawet nie myśli o tym co robi. Oglądają się za nim inne dziewczyny, ale on nie zwraca na nie uwagi. Dziś jest tu tylko z tobą. Gdyby ktoś cię potem zapytał o czym był film, potrzebowałabyś kilku minut na przypomnienie sobie czegokolwiek. Niemal dostałaś palpitacji serca, gdy wziął cię za rękę, albo pozwolił się do siebie przytulić.
           Film się w końcu skończył i masz w związku z tym mieszane uczucia. James proponuje, żebyście pojechali do niego, a ty czujesz jak pocą ci się dłonie. Wiesz, że jeżeli do niego pojedziesz, wyjdziesz stamtąd rano i wcale nie będziecie całą noc rozmawiać, jeżeli odmówisz stracisz niepowtarzalną szansę, by się do niego zbliżyć. Kręcisz przecząco głową. "Może następnym razem", mówisz, a on przytakuje. Nie naciska, wie, że to nie ma sensu. To twój wybór. Odwozi cię do domu i wasza randka kończy się na cudownym pocałunku pod drzwiami twojego domu.
          Następnego dnia otacza cię krąg bliższych i dalszych znajomych. Nawet nie zdawałaś sobie sprawy, że masz aż tak dużo koleżanek. Ani, że w tej szkole wieści tak szybko się rozchodzą. Mimowolnie opowiadasz wszystko z najdrobniejszymi szczegółami. I kiedy zbliżasz się do końca, podnosząc wzrok napotykasz jego. Uśmiecha się, idąc przez korytarz z Jonathanem Waysem. Pierwsza mówisz mu cześć, a on posyła ci ten firmowy uśmiech i odpowiada, nie zatrzymując się. To od ciebie zależy jakie teraz będą między wami relacje.


James Jared Lightwood 
| 15 stycznia 1995 | Nowym Jorku | 18 lat | III klasa | jedynak | od 7 roku życia rozpieszczany przez nianie | rysunek | angielski, hiszpański, łacina, WOS, WOK, historia, matematyka, chemia, biologia, fizyka (rozszerzona), lekkoatletyka | drużyna koszykarska (kapitan) |



[By było na tyle. Jakby ktoś przeczytał podstrony, to wcale bym się nie obraziła, ale nie będę z nich rozliczała. Reszta pewnie wyjdzie mi w wątku, ale nie obiecuję, że będę to systematycznie dopisywać.
Zaczynać nie lubię, ale jeżeli dostanę jakiś ciekawy pomysł mogę się na to zdobyć. Moja długość jest podobna do tej, którą dostanę. Nie lubię pisać wypracowań, dwa zdania mnie nie zrażają, ale mogę się szybko znudzić takim wątkiem. Często proponuję wtedy rozpoczęcie czegoś nowego.
Odpisuję we własnej, nie do końca zrozumiałej kolejności.
Nie znoszę zmieniania charakteru mojej postaci, czy też przeinaczania tego co napisałam w karcie lub wątku. Zdarza mi się w takim momencie olać wątek.
Twarzy użyczył boski Lachowski, którego chyba nawet przedstawiać nie trzeba.
Cytat pochodzi z >bloga<.]

It's the same old song



Azrael Franklin Hamilton
Frank.
Rocznik '94
Juneau, Alaska
Z babcią mieszka.

 Pan "potrafięnamilionsposobówpowiedziećcispierdalaj".

Był pan ekscentryczny (ale bardzo rozchwytywany) pisarz, który zrezygnował z ciepłej Kalifornii, na rzecz lodowatej Alaski. Spakował więc siebie, cały swój dobytek i świeżo poślubioną, ciemnowłosą piękność, wsiadł w samolot i przyleciał do Juneau. Jemu się spodobało, ona nie miała nic do gadania, więc tak zostali i zaczęli się rozmnażać. Jak króliki. Bardzo aktywnie walczyli z niżem demograficznym, co widać dobitnie po tym, ile bachorów na święta szwenda im się po domu. Zajmę się jednak najstarszym, jedynym synem, a zarazem największą życiową pomyłką Hamiltonów.
Jak już zostało wyżej wspomniane, pan Hamilton jest bardzo ekscentryczny. Dlatego też jego pierworodny syn nie mógł dostać zwykłego imienia. Nie mógł być Johnem, Anthonym, Sebastianem, Davidem... Nic z tych rzeczy!  Dostał imię, które, w tradycji islamu, nosił anioł śmierci. Tak więc już od małego miał pozamiatane. W końcu dzieciak o imieniu Azrael nie może mieć normalnego życia. W podstawówce jego towarzysze niedoli się z niego śmiali, na podwórku nie miał znajomych, w ogóle, jedyną osobą, która chciała się z nim zadawać była jego sześć minut młodsza siostra bliźniaczka, którą z kolei skrzywdzili imieniem Electra.
Dorastał, patrzył, jak rodzą mu się kolejne siostry, zbierał pały z przedmiotów ścisłych, pisał kolejne opowiadania, pochłaniał kolejne opasłe tomiszcza i uczył się na pamięć dyskografii kolejnych zespołów. Nie miał kolegów, ale w zasadzie miał to w dupie. Wszystko miał w dupie, rozkazy swojego apodyktycznego ojca, lamenty swojej matki, próby uspołecznienia go, podejmowane przez jego ukochaną bliźniaczkę. Pod nosem śmiał się z ambicji swojego tatusia, który chciał, by chłopak poszedł w jego ślady i też został pisarzem. Może i lubił tę dziedzinę sztuki, ale nie miał zamiaru pchać się do niej na siłę. Szkoda tylko, że Hamiltona seniora to nie obchodziło.
Przyszedł czas wyboru liceum. I tu, niespodzianka. Został w zasadzie postawiony przed faktem dokonanym. "Jedziesz do Los Angeles. I bez dyskusji." Cudownie, nieprawdaż?



Nie jest szkolną gwiazdą, nigdy nią nie był i nie będzie. Ignoruje każdą próbę nawiązania jakiejkolwiek relacji międzyludzkiej. Niewiele mówi, a jak już mu się to zdarzy, to jego wypowiedzi ociekają ironią, złośliwością i ogólną nienawiścią do wszystkiego, co go otacza. Oschły i zgorzkniały, nie uśmiecha się, nie cieszy się jak debil z każdej głupoty, a jak komuś uda się skłonić go do jakiegokolwiek ludzkiego zachowania, to potem unika tej osoby jak ognia piekielnego. Nie kłamie, nie owija w bawełnę, nie używa eufemizmów, zawsze wali prosto z mostu, a jak nie ma ochoty nad czymś się rozprawiać, to pomija ten temat.Robi wszystko, by uniknąć mówienia. Nikomu nie ufa, wszędzie wietrzy spiski, a każdą sprawę z góry skazuje na porażkę.
Jest bardzo spokojny, opanowany i cierpliwy. Wszystko to wyćwiczył na sumiennym ukrywaniu swoich uczuć, odczuć i emocji. Chorobliwie ambitny, bardzo sumienny, każdą sprawę musi doprowadzić do końca, co jest ciekawym kontrastem, przy jego wiecznym pesymizmie. Nigdy nie rzuca słów na wiatr, dotrzymuje każdej obietnicy, ale nie potrafi wziąć odpowiedzialności za konsekwencje swoich działań i wyborów. Za nic nie umie wziąć odpowiedzialności. 
Kiedy dużo gada? Po pijaku. Budzi się w nim filozof.

Nigdy nie był atletą. Nie miał zapału do robienia z siebie góry mięśni, zresztą twierdzi, że wyglądałby wtedy jak debil. Ma koło metra osiemdziesiąt wzrostu, więc nie jest ani karłem, ani gigantem. Ubrany zawsze na ciemno i, bez względu na pogodę, zawsze w długi rękaw, pod który ukrywa ciągnący się przez całą lewą rękę tatuaż. Czarne włosy przykrywa namiętnie czapką w tym samym kolorze. Wszystko to całkiem przyjemnie kontrastuje z bladą cerą i mile łączy się z zielonymi oczami. Nie kipi testosteronem, ale lubi siebie. Z czegoś w życiu trzeba być zadowolonym. 

- gotów zaje... znaczy zaciukać ołówkiem każdego, kto powie do niego "Azrael" - ma na imię Frank i tyle w temacie - nałogowy palacz, lubi się napić, trochę za bardzo - ma psa, o zacnym imieniu Jim - ma bardzo silną chorobę lokomocyjną - zdeklarowany, wojujący ateista - gej - kocha historię i, niczym gąbka, pochłania wszystko to, co jest z nią jakkolwiek związane - miłośnik babskich mazideł i kolczyków w językach - nawet jeden ma -



Wydział: pisarstwo
Zajęcia obowiązkowe: rosyjski, łacina, podstawowa fizyka i biologia, rozszerzona chemia, lekkoatletyka
Zajęcia dodatkowe: miłośnicy historii

[Buźki użyczył nam Ville Valo. Lubię pisać karty, wiec i tę napiszę pewnie kiedyś od nowa, narazie zostaje to. Choć może sobie odpuszczę, wreszcie mi krótka wyszła. Mało kreatywny ze mnie potwór, więc cud nad Widawą będzie, jak podrzucę jakiś pomysł. Ale zawsze bardzo chętnie zaczynam.]

Daj ko­muś ogień, a będzie mu ciepło przez je­den dzień, ale wrzuć go do og­nia, a będzie mu ciepło do końca życia.

 Tumblr_lxyneyhf2p1r3s36eo1_500_large
© weheartit.com
© google grafika

SABLE AALIYAH  WALKER

|♦| 17 lat |♦| 13 lipca 1995 rok |♦| Los Angeles, California, USA |♦|
|♦| Klasa III |♦| Malarstwo i Wokal |♦| Włoski i Francuski |♦|
|♦| Drużyna Pływacka |♦| Kółko sztuk walki |♦|
|♦| Mieszka z rodzicami w domku jednorodzinnym na spokojnej ulicy L.A |♦|
|♦| Pół Wenezuelka, Pół Amerykanka |♦| Heteroseksualna |♦| Wolna |♦|


http://25.media.tumblr.com/tumblr_lceqw6etrC1qca0e1o1_500.gifhttp://25.media.tumblr.com/tumblr_m64mvzaDkI1rs1ecfo1_400.gif

Ko­bieta łat­wiej przyz­na, że nie ma rac­ji, gdy ma rację, niż gdy jej nie ma.   
Marylin Monroe

Charakter

Mocno zaznacza swoją obecność. Jest bardzo zaradna życiowo, elokwentna i sympatyczna. Od najmłodszych lat narzuca rodzinie nadzwyczajne tempo życia. Cechuje ją wesołość i pogoda ducha. Jest zarazem pełna zapału i flegmatyczna, a jej główną zaletą jest umiejętność rozwiązywania w parę minut każdego problemu. Lubi słońce i nie cofa się przed żadną podróżą.
Nie znosi, aby coś działo się bez niej, musi grać ważną albo i główną rolę w komedii zwanej życiem. Lubi otaczać się wesołą bandą przyjaciół. Porażki nie robią na niej wrażenia. Znacznie bardziej ufa swym przemyśleniom, niż intuicji. Ma zręczne dłonie, potrafi wszystko zrobić, a przynajmniej tak twierdzi. Twierdzi też, że jest zdolna do największych wyrzeczeń, ale bywa wyrozumiała wobec cudzych słabostek i wrażliwa na własne błędy.

Jest pomysłowa i niezwykle ruchliwa. Lubi błyszczeć i olśniewać otoczenie. Ma chłonny i błyskotliwy umysł, niemniej jednak powinna uważać na swoją porywczość. Potrafi odczytywać intencje innych ludzi. Ceni doskonałość i perfekcję we wszystkim. Jej poczucie odpowiedzialności dostosowywane jest do tego, co jest dla niej wygodne. Ma skłonność do lenistwa, do powolnego reagowania i odkładania wszystkiego na później. Żyje w wyimaginowanym świecie, gdzie odrywa się od codziennego życia. Lecz pod pozorami „kobiety-dziecka” kryje się prawdziwa inteligencja i powaga.  Ciekawska, gadatliwa, ma niesłychanie, wręcz niebezpiecznie dobrą pamięć w sprawach uczuciowych. Posiada dar wykorzystywania innych, zwłaszcza swych niezliczonych wielbicieli. Nie potrzebuje luksusu. Jest towarzyska, choć nie tyle pragnie uczestniczyć w życiu innych, co włączyć innych w swoje życie. Ma charakter, dla którego każdy kaprys jest święty, więc jej moralność musi pójść na kompromis z klasyczną moralnością.  Ona niepokoi, zachwyca, doprowadza do rozpaczy adoratorów. Łatwo się zakochuje i chciałaby wówczas dzielić każdą chwilę z obiektem swoich westchnień. Ma tendencję do narzucania się tym, których kocha. Ma wielkie serce, zwłaszcza dla potrzebujących pociechy, natychmiast zainteresują się rolą uroczej pocieszycielki. Lubi przyjmować gości. Kocha rodzinę, choć bywa trochę zwariowana, ale pełna miłości. Jej przyszłemu mężowi potrzebna będzie duża doza stoicyzmu, by mógł w pełni docenić jej impulsywną miłość. To przecież jedynie niepowtarzalny, uroczy diabełek, którego aniołowie chętnie poślubiają. Nieszczęśni! 

 Os­ta­tecznie jes­tem ko­bietą... i bar­dzo mnie to cieszy! 
Marylin Monroe
Wygląd 
 
Sable nigdy nie uważała się za osobę piękną. Zresztą zawsze żyła w świadomości, że jest brzydka, że nigdy nie będzie ładna. Po części z tego powodu, że jako dziecko nie była zbyt urodziwa. Czemu? Chude nogi. Chude ręce. Nic nadzwyczajnego w jej oczach. Twarz również zwyczajna. Włosy nijakie. I mimo iż z dnia na dzień stawała się co raz bardziej czarująca, to dalej była przekonana, że tak wcale nie jest. Wciąż uważa się za osobą mniej czarującą od innych dziewcząt. I może to jeszcze bardziej dodaje jej uroku? Możliwe.
Pierwsze na co zwrócisz uwagę, to na jej włosy. Oczywiście, to normalne. Większość ludzi zawsze najpierw zwraca uwagę na włosy, potem na całą resztę. Więc co w tym takiego wyjątkowego, że włosy Sable rzucają się w oczy? A dlatego, że Sable jest niczym kameleon. Patrzysz na nią - ma swoje kochane brązowe włosy. Odwracasz się w inną stronę. Po chwili patrzysz na
Sable - ma już inny kolor włosów. Można nawet uznać, że dziewczyna ma bzika na punkcie farb do włosów, aczkolwiek jak na razie ogranicza się. Drugie, na co zwrócisz uwagę, to na jej twarz. Na jej zwyczajne brązowe oczy. Na jej wąski nos. Pełne usta usta. Na jej rysy twarzy. I stwierdzasz, że jest zwyczajna. Taka jak inne dziewczyny. Aczkolwiek i tak chodzi Ci po głowie myśl, że jest atrakcyjna. Bo w końcu nie ma brzydkich kobiet...Każdy jest na swój sposób piękny, o czym Sable jeszcze nie wie. Trzecią rzeczą, na którą zwrócisz uwagę, to jej figura. Sable nie jest może wysoka, ale nie jest też niska. Raczej średniego wzrostu. Mierzy metr sześćdziesiąt sześć, więcej nie potrzebuje. A teraz dodam, że Sable naprawdę nie lubi swojej figury. Czemu? Bo jest zbyt chuda. Może i nie, ale w jej oczach wygląda to inaczej. Jakoś już tak ma. Stara się przytyć, ale bez skutków, gdyż nic a nic w jej figurze się nie zmienia. A jeśli już nawet to, tyje o kilo więcej w dwa miesiące, eh...Ostatnia rzecz, na którą zwrócisz uwagę, to jej styl. Sable również nie wyróżnia się stylem ubierania. Ubiera się tak, jak inne dziewczyny. Spodenki, spódnice, sukienki, spodnie, koszule, t-shirty, marynarki, szpilki, balerinki, trampki, vansy i tak dalej. Po prostu ubiera się tak, jak każde moda...

Początki tego tak zwanego życia | Kocha, Lubi, Szanuje... | (Nie)Prywatne fotografie | A to ciekawe!

Witam :) Karta pisana na szybko, gdyż ostatnio nie mam na pisanie genialnych kart weny. Myślę, że mi chyba wybaczycie, prawda? :D Oczywiście, karta będzie systematycznie poprawiana :)
Co do wątków, to wyjaśnię wszystko od razu - zaczynam kiedy zwyczajnie mam ochotę, dlatego jeżeli pisze, że nie, to proszę, nie błagajcie mnie dalej, bo mnie to doprowadza do szału. Pomysły owszem wymyślam, nie pogardzę również waszymi, bo w końcu z wszystkiego wychodzi coś dobrego :) Nie odpisuje po kolei i niestety mam tendencję do pomijania, dlatego proszę się w razie wypadku upomnieć, bo nikt nie lubi być pomijany. Zdarzy się również tak, że zwyczajnie w świecie, zastanawiam się nad logiczną odpowiedzią, o! A co do długości, to również nie pogardzę żadnym wątkiem. Po prostu ty odpisujesz wypracowaniem, to ja też postaram odpisać Ci równie długim, za to jezeli preferujesz trzy zdanka, to nie martw się - odwdzięczę się tym samym :) Co do powiązań, to każde będzie dobre :D  Spokojnie, ja nie gryzę, Tamsin też nie :) Nie jestem taka zła :) Niektórzy mnie tutaj nawet znają i potwierdzą, że można mnie polubić :) Po prostu czasami jestem denerwująca, no :D No chyba tyle ode mnie :) Ano, jeszcze coś! Cytat w tytule to słowa Terry'ego Prachett'a a na gifach Amanda Hendrick :) No teraz koniec :D
Fuck, czemu paplanina autorska zawsze wychodzi mi taka długa? XD

I can be a real devil, because I am gorgeous.

A N T O N I N A   M A R I E   S T A R L I N G
 po prostu ANTOSIA
osiemnastoletnia dziewoja | urodzona dwudziestego siódmego października tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego piątego roku w Nowym Orleanie | klasa trzecia | wydział aktorski, pisarstwo | łacina i włoski | fizyka, chemia - podstawa, biologia - rozszerzenie | lekkoatletyka, gimnastyka artystyczna, karate | cheerleaderka

MÓWISZ, CO CHCESZ, ROBISZ, CO CI KAŻĄ.

Z oklaskami powitajmy tą ciemnowłosą niewiastę, której nieśmiałe spojrzenie błądzi gdzieś za wami, chude rączki wyłamują ze stresu palce przeciwnej dłoni, a czarne, lakierowane pantofelki tupią cicho o podłogę. Staje na środku sceny, podnosi brodę wysoko, wysoko do góry i zaczyna mówić, tym swoim uroczym, śpiewnym głosikiem. Kiedy kończy, ludzie wstają i zaczynają głośno klaskać, pogwizdywać i podawać jej kwiaty. Dumni rodzice podchodzą do swojej ośmioletniej córeczki, całują jej lekko zarumienione policzki i obiecują sobie, że wychowają ją na aktorkę teatralną, nie wiedząc, jak bardzo mogą się zawieść. Los chciał inaczej, niż oni. Los sprawił, że młoda Antosia zainteresowana teatrem jedynie z miejsca widza, nauczyła się wykorzystywać swoje zdolności do okłamywania, udawania kogoś, kim nie jest i ogólnie do wykorzystywania ludzi. Kiedy wchodziła dopiero w okres dojrzewania, często podchodziła do ludzi na ulicy, łapała ich za rękę, zaczynała płakać i szeptać, że jej rodzice właśnie zostali zamordowani. Wtedy z reguły któryś z rodzicieli szybko po nią przychodził, przepraszał osobę, której się uczepiła i zabierał do domu, by wygłosić kazania na temat tego, że takich rzeczy nie można ani robić, ani nawet myśleć o nich. Ale młoda Stachyra tylko śmiała się głośno i mówiła "ale, tatusiu, przecież zawsze chciałeś, bym była aktorką! A aktorzy okłamują ludzi!". Rodzicie litowali się nad nią, prosili, by więcej się to nie powtórzyło i kładli ją zadowoleni do łóżka. Ale powtarzało się. Nagminnie.
I tak właśnie Antosia, nie znając żadnych większych konsekwencji z oszukiwania ludzi, robiła to dalej, zadowolona z efektów. W końcu jednak uznała, że nie może oszukiwać też samej siebie, więc zaczęła szukać czegoś, co ją całkowicie zadowoli, zainteresuje, czemu będzie w stanie oddać się bez reszty. Wówczas odkryła, że chce zostać powieściopisarką, jednak nie potrafiła się całkowicie odciąć od aktorstwa, więc wyjechała z ukochanego Nowego Orleanu do Los Angeles, by móc się kształcić i rozwijać. I tutaj dopiero zaczyna się historia...

SŁOWA PALĄ, WIĘC PALI SIĘ SŁOWA. NIKT O TREŚCI POPIOŁÓW NIE PYTA.

Antosia nie jest aż tak okropna, jak mogłoby się wydawać, pomimo tego całego fałszu, jakim została naszpikowana za młodu. Panna Starling bowiem jest genetycznie dobra. Chodzi po mieście w kolorowych sukienkach, nosi torebki na długich łańcuszkach, wysokie buty, maluje powieki ciemnymi cieniami i zawsze ma nakręcone włosy. Podchodzi do bezdomnych, przynosi słoiki jedzenia i butelki napojów, lecz nigdy nie herbatę, bo herbata jest tylko dla niej. Mówi, że świat wywrócony jest na drugą stronę. Ma życie z drugiej ręki, ale nie narzeka. Z braku lepszych przygód czasem sprzedaje znajomym róże rzeczy. Buty. Korale. Cukiernice. Zdjęcia Stalina za młodu. Wszystko. Jej świat naszpikowany jest turpizmami. Sztuczne kwiaty. Sztuczne lisy. Sztuczne perły. Rozmazany tusz do rzęs. Wata cukrowa. Plamy na skórze. Blizny po szczepionkach. Raz się tylko wściekła, jak ktoś kupił jej herbatę, której nigdy nie piła. Antosia nie lubi zmian, boi się ich i ciągle wprowadza w swoje życie pewną dozę monotonii. Jej myśli rozlewają się po wnętrznościach. Wtedy są dwie Antosie. Ta gorsza uśmiecha się cynicznie, mówi, że to nie jej ręce, nie jej nogi, nic nie może zrobić. Bije, drapie, krzyczy. Ale szybko ucieka. Złe myśli, złe słowa, zapisane mikroskopijnym pismem, zostawione na nieuzasadnioną przyszłość, w której nie będzie drugiej, obcej Antoniny.
Trudno ją rozgryźć, bo jest kobietą o tysiącach twarzy. Nigdy nie wiadomo, którą maskę dziś założy. Mała perfekcjonistka, mająca wszystko zawsze idealnie poukładane, wyuczone, pomalowane. Zawsze wszystko wie najlepiej, zawsze wszystkich poucza. Czasem zamyka się w sobie, nie mówiąc nic. Wtedy jest jeszcze gorzej. Ludzie chcą słuchać jej śpiewnego głosu, nawet wówczas, kiedy ich rani. Jest chorowicie poukładana. Zbyt idealna, zbyt nierealna. Nigdy nie pokaże się bez perfekcyjnie uczesanych, czarnych loków i nienagannego makijażu. Nigdy nie wyjdzie w pogniecionej sukience i niedobranych do niej butach. Chyba, że ktoś jej karze wskoczyć w dres, ale to niezwykle rzadki widok.

[Och, nieistniejący Boże, przepraszam za to wszystko, co tu napisałam. Może tak miało być, nie wiem.
Antosia nie gryzie, zapraszam więc do wątków, powiązań i wszystkiego, czego jeszcze chcecie.]

Kochać to niszczyć, a być kochanym, to zostać zniszczonym.

Jonathan Christopher Ways
syn Christophera i Amandy Ways | czwarty stycznia tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego piątego roku | urodzony w Nowym Jorku | 18 lat | III klasa | Amerykanin | dziedzic | rozpieszczony jedynak | malarstwo | rysunek | angielski | włoski | łacina | WOS | WOK | historia | matematyka | chemia | fizyka | biologia na poziomie rozszerzonym | lekkoatletyka | męska drużyna koszykarska | drużyna pływacka | Wierzysz w miłość od pierwszego obejrzenia czy mam wejść jeszcze raz? | Hej ślicznotko! | Nie byłem, aż tak pijany | Trzeźwość to moje drugie imię! | Sami wiecie, że mnie kochacie, a jeśli nie... To nie mój problem | Są takie dni, kiedy świadomość boli. Tak, chodzi mi o te z kacem | Żyję, bo żyje. Nie potrzebuje poetyckich powodów | Urocze | Teoria i praktyka, często się mijają | Nie tato. Moich obrazów raczej na lodówce nie powiesisz | To sarkazm i ironia pomagają mi znieść głupotę ludzi | Mówiłem jej, że to urocze? | Dwa metry pod ziemią | Jak wy się ogarniecie, to ja wytrzeźwieje! | Arogancja | Cynizm | Sarkazm | Ironia | Perfekcjonizm | Ładny uśmiech | Duże brązowe oczy | Wysportowana sylwetka | Artysta | bóg seksu, czekolady i naleśników | Podrywacz i... No tak | Pełnoetatowy łajdak

***
Ludzie są przewrotni. Kiedy każesz im wstać, oni uparcie siedzą. Powiesz, żeby siedzieli, a wstaną. Wszystko robimy na opak. Dziewczyny zakochują się w typach wysoce nieodpowiednich. Mają oni przecież doszytą łatkę. Zepsutą reputację, jednak one chcą być wyjątkiem. 
Chcą być , która takiego typa naprawi i nauczy kochać. Pomysł z reguły nie wypala. 
Nikt przecież nie myśli, że większość takich chłopców kochało, kiedyś tak bardzo, że aż bolało. 
Kochało. Słusznie zwrócona uwaga na czas przeszły. Jonathan też kiedyś kochał. 
Kochał w wielu odcieniach miłości.
Kochał swoją nianię do chwili, kiedy została zwolniona, bo stała się niepotrzebna. Ojca też kochał, ale przestał, gdy zobaczył jak gzi się w swoim gabinecie z sekretarką. W tamtym momencie Christopher Wayland bezpowrotnie w jego oczach stracił również szacunek. Matki zbyt często nie widywał, ale poinformował swoją rodzicielkę o zdradzie ojca. Wiadomość przyjęła obojętnym wzruszeniem ramion. Intercyza, powiedziała. Podział majątku, powtarzała bez mrugnięcia okiem na przełomie kolejnych lat. Babcię też kochał. Zawsze go dobrze traktowała. Uczyła grać na pianinie, ale w końcu przestała, widząc, że ciągle bazgrze w swoim szkicowniku. Wtedy ciągle rysował. Zawsze i wszędzie. Po ścianach swojego pokoju. Na podeszwie buta. We wnętrzu szafy. I nagle coś się zmieniło. To c o ś.
Owy coś był niezwykły. Miał długie nogi. Ładne, blond włosy. Serdeczny uśmiech. Ten uśmiech złapał go za serce i puścić nie chciał przez długi czas. Aż wreszcie zrozumiał, że coś go wykorzystuje. Nie płakał, lecz tęsknił. Posmucił się nieco przez chwilę, a później przeprowadził do słonecznej Kalifornii. Trafił do liceum artystycznego, wbrew woli ojca, który uważał, że to strata czasu i życie nabrało rozpędu. 
Dopiero tam zrozumiał, że coś go zmienił. Nie był już ufny, a gniewny. Teraz to on owijał sobie płeć przeciwną wokół palca. To on był tym, który porzucał, bo sam nie chciał być porzucanym. Pamięta, jak to boli. 

Mimo wszystko uznaje to za ten rodzaj bólu, który każdy powinien przeżyć. Można go nazwać łajdakiem. Kretynem z wyjątkowo dobrze rozwiniętą wyobraźnią. Nieco rozkapryszonym artystą. Szalonym chłopakiem. Wiecznym imprezowiczem. Dobrym kumplem. Uroczym sadystą. Tyle, że jego i tak to prawdopodobnie zbytnio nie obejdzie.

*** 
Powiązania

[OdAutorsko:  
Jestem dziewczyną. To na wstępie podkreślam, aby uniknąć różnych, dziwnych i pokręconych sytuacji. Cytat w tytule autorstwa Cassandry Clare. Jonathanowi twarzy użyczył Harry Lloyd. Zaczynam. Rzadko, jeśli mam pomysł i podsuniecie mi okoliczności bądź relację. Warto też wspomnieć, że Jonathan uczy się w szkole trzeci rok, więc jest raczej znany. Hm... No tak. Kartę poprawię, bo wyszła trochę inaczej niż planowałam, ale cóż począć. To tyle.]

czwartek, 7 lutego 2013

Hey jaded



In all it's misery 
It will always be what I love and hated
And maybe take a ride to the other side 
We're thinkin' of
We'll slip into the velvet glove 
And be jaded

_____________________________________________________

POZNAJ
_____________________________________________________
Zaczęło się niewinnie. Bo pieprzonym romansem moich rodziców, z którego to potem powstałam Ja. Taka tam, zwykła istotka, obróciłam życie moich (nie) kochających się rodziców do góry nogami. Tak naprawdę, to miało mnie nie być, nigdy nie miałam się pojawić na świecie, a drogi moich szanownych rodziców miały rozejść się zaraz po tym, jak spędzili ze sobą dość upojne chwile w hotelowym łóżku. Rozwodzić się nad ich tematem nie będziemy, bo to nie o nich mamy rozmawiać, prawda ? 
No więc pojawiłam się równo osiem miesięcy później po tej ich łóżkowej przygodzie, w jednym ze szpitali w Las Vegas. I nie wiedzieć czemu, nadali mi  imię Jade. "To na pamiątkę po Twojej babci, Jade" Mawiali. Nie wiem, dziwnie nazywać się jak jakaś kobieta, której to nawet nie miałam okazji poznać. No ale, bywa. Widocznie już od samego dnia narodzin miałam pecha. A, właśnie. Było to dokładnie osiemnaście lat temu, 13 sierpnia 1994 roku. Nazwę miasta mieliście podaną.  Czytajcie dokładniej. Do Palm Springs przeprowadziliśmy się z rodzicami kiedy skończyłam dziesięć lat.  Tam rodzice, a raczej ojciec, założył kolejny hotel (bo przecież miał ich bardzo mało...). Oraz nadal udawaliśmy tą kochającą się rodzinkę, tylko po to, aby gazety plotkarskie nie miały naszej rodziny na językach. Bo przecież nie mogli pozwolić sobie na to, aby nasze nazwisko zostało zhańbione.  W jako takim spokoju moja rodzina żyła do czasu, aż ja nie weszłam w nastoletni okres buntu i nie zaczęłam robić na przekór wszystkiemu.  Wysłanie mnie, prawie że czternastolatkę, na drugi koniec kraju do szkoły z internatem, było jakoby karą za moje (podobno) niegodne zachowanie ze strony rodziców. A mi to w sumie było obojętne, bo kilka miesięcy po moim wyjeździe na świat wyszedł romans mojego ojca. Spodziewałam się, że ojczulek wszystkiego się na początku wyprze, ale w końcu, chcąc nie chcąc, musiał się przyznać do popełnionego błędu, ponieważ okazało się że swojej kochance zrobił dziecko. Zyskałam braciszka, Benjamina, cholernie rozpieszczonego bachora, którego do dnia dzisiejszego mam ochotę zabić. 
Rodzice się rozwiedli. Mama wyjechała do Francji, rozwijać swoją karierę projektantki mody, a ja zostałam w Stanach. Mając lat piętnaście, wróciłam do Los Angeles, wpychając się swoimi buciskami do nowej rodziny mojego ojca. Powiedzmy szczerze, nie pasowało im to za bardzo, a już szczególnie mojej macosze, bo tata jak zawsze był obojętny na moją osobę. Zostałam zapisana do najlepszej placówki edukacyjnej w mieście, miałam się zmienić w dobrą i grzeczną dziewczynkę. Przykładną córkę oraz starszą siostrę. Nie wyszło. Spieprzyłam wszystko na całej linii, zawiodłam oraz wywróciłam (a może to ktoś wywrócił) moje życie do góry nogami. Rok po zamieszkaniu z ojcem zaszłam w ciążę, a dziewięć miesięcy później, dokładnie 13 kwietnia 2010 roku powitałam na świecie Sebastiana, który od razu stał się moim oczkiem w głowie. Nastoletnie macierzyństwo nie jest najłatwiejszą rzeczą na świecie. Sama byłam jeszcze w jakimś stopniu dzieckiem, jednak szybko musiałam dorosnąć, wziąć się w garść. Pokazać tym wszystkim ludziom, którzy to we mnie nie wierzyli, że jednak podołam temu wyzwaniu, jaki postawił na mojej drodze los. Od tego ważnego wydarzenia, jakim było pojawienie się na świecie Bastiena minęły już dwa lata. A ja jakoś wyszłam na prostą, przyzwyczaiłam się do roli matki i nieco uspokoiłam. Jednym słowem wygrałam.
______________________________________________________

ZROZUM
______________________________________________________
Zawsze słyszałam, że mam w sobie aż za dużo energii, której nijak nie potrafię spożytkować, a już na pewno w dobry sposób. Od małego miałam tendencję do ładowania się w kłopoty, w końcu każdy, nawet ja, już się do tego przyzwyczaił. Gdzie się pojawiałam, zawsze władowałam się w jakąś niemiłą sytuację, a już częściej w wieku, kiedy to zaczęłam dorastać i zauważać, że świat jednak nie jest taki, jaki to opisywano w bajkach, które to w dzieciństwie czytywała mi ukochana niania. Przekonałam się, że trzeba tam walczyć o swoje, wykłócać się i dążyć do obranego sobie celu nierzadko po trupach, niszcząc przeciwników, których to los stawiał na drodze. Toteż to robiłam. Wykłócałam się, walczyłam, aż w końcu dostawałam to, czego zapragnęłam. Nigdy nie byłam osobą ugodową, która łatwo oddaje to, co jej się należy. Byłam kolejnym z wielu rozpieszczonych dzieci, którym to rodzice kupowali wszystko, byleby tylko się wreszcie zamknęło, a oni mieli święty spokój.  Miałam najnowsze telefony, jeździłam na wakacje, o których to wiele osób mogło jedynie pomarzyć, chwilami stawałam w blasku fleszy u boku swych rodziców, a oni wtedy to chwalili się całemu światu, jaką to mają genialną córeczkę. Cud, miód, aż rzygać tęczą się chciało chwilami. Brak miłości z ich strony, brak zainteresowania, sprawił, że stałam się osobą wyrachowaną do granic możliwości. Chciałam wszystkiego dla siebie, nie zwracając przy tym uwagi na innych. Liczyłam się tylko ja. Z resztą, nadal się liczę, ale już nie w tak dużym stopniu. Kiedy to zostałam wysłana do szkoły z internatem, poczułam się odrzucona, poczułam wielką pustkę w środku. Zrozumiałam wtedy, że tak naprawdę w życiu nie mam nikogo bliskiego, że osoby, z którymi, jak myślałam, się przyjaźnię, bądź utrzymuję jakieś bliższe kontakty, są ze mną bo mnie lubią. Kiedy wyjechałam, prawda okazała się zupełnie inna, a osoby, które śmiałam nazywać przyjaciółmi, czerpali ze mnie jedynie korzyści. Tak samo jak ja z nich. Studnia bez dna, można by rzec. W tamtej też chwili zrozumiałam że nie o to w życiu chodzi, że muszę się zmienić ja, bo świat tego nie zrobi. Bo jeśli nadal będę taką suką, jaką byłam dotychczas, pewnego dnia zostanę zupełnie sama, nie będę miała do kogo gęby otworzyć. Wiele osób nie sądziło że taka osoba jak ja zdoła się zmienić, i to na lepsze.  Może takim punktem zwrotnym w tym wszystkim były narodziny synka. Nie "może" a "na pewno", bo to właśnie ten maluch zadecydował o tym, że muszę się zmienić. Musiałam skończyć z imprezami, ciągłymi spotkaniami ze znajomymi i innego tego typu rozrywek, a zająć się właśnie nim i poświęcić mu każdą wolną chwilę. I wiecie co ? Nie żałuję. Pierwszy raz w życiu czegoś nie żałuję. Uwielbiam widzieć jak uczy się nowych rzeczy, jak się uśmiecha i śmieje. Bastien stał się sensem mojego życia, promykiem w tym ciemnym tunelu, w którym się znalazłam. Dla tego małego szkraba jestem w stanie zrobić dosłownie wszystko, nawet w ogień skoczyć, nie zastanawiając się nad potencjalnymi konsekwencjami. 
Nie szukam miłości. Nie szukam potencjalnego ojca dla mojego dziecka, bo on już jednego ma. Wiem, że kiedyś też przyjdzie mój czas, i w końcu znajdę tego swojego rycerza na białym koniu. Ale na razie nie teraz. 
___________________________________________________

ZOBACZ
___________________________________________________
To, jak wyglądam, chyba każdy widzi. Szału nie ma, dupy nie urywa, iskry nie lecą. Nie uważałam się nigdy za piękność. Prawdopodobnie w moim wyglądzie nie doszukasz się mnóstwa cech podobieństwa do obojga moich rodziców. Po ojcu jedynie mam te intensywnie zielone oczy, i cholernie długie, czarne niczym smoła rzęsy. Po mamie mam mały nos i ładne usta. To tyle, na tym podobieństwa się kończą. Mam wystające kości policzkowe, zęby, rodem wyrwane z reklamy pasty do zębów, i dość mocny makijaż, który okala oczy. Włosy blond,  dość charakterystycznie obcięte, ponieważ jeden z boków jest wygolony. Ot, taka moja zachcianka. Z resztą, kiedyś mogłam powiedzieć że ów fryzura jest modna i mało spotykana, teraz już niestety nie, ponieważ co druga pani mijana na ulicy jest obcięta podobnie do mnie (albo ja jestem obcięta podobnie do niej?). Jestem niska, bo mierzę zaledwie 164 cm wzrostu. Ubieram się tak, jak mi się podoba, nie lubię markowych ciuchów. Nie lubię również wysokich obcasów, bo nie potrafię na nich chodzić, kocham natomiast swoje glany oraz kilak par trampek. Tak samo jak dwie pary podartych dżinsów i masę koszulek z nazwami rockowych zespołów. I skórzaną kurtkę. Oraz tatuaże, których mam dość dużo. 
___________________________________________________

POSUMUJ
___________________________________________________

Jade Campbell
19 lat | 13.09.1994 rok
Klasa IV | Wydział fotografii
Łacina | Francuski | Hiszpański
WOS |WOK | Historia
Matematyka | Chemia | Biologia
Biologia rozszerzona | Gimnastyka artystyczna
Mieszkanie w centrum miasta

ludzie
kartki
ciekawostki
_____________________________________

od autorskie pieprzenie:
_____________________________________

Tak, na wątki jesteśmy chętne.
Możemy nawet zaczynać.
Potrzebujemy jedynie pomysłu.
Nie pogardzimy żadnym wątkiem. Odpisujemy jak nam się podoba. 
Alysha Nett na gifach. 
Karta wykorzystana na innym blogu, jednak jest mojego autorstwa i na rzecz tutejszego pojawienia się, została nieco zmieniona. 

P***dolę to wszytko z należytym wdziękiem.


 
 
Urocze k***a w ch*j. 
 

           Często nie pamiętamy tego, czego pamiętać nie chcemy. Zakopujemy nieprzyjemne wspomnienia bardzo głęboko w nas, chcąc całkowicie zapomnieć o ich istnieniu. Nie każdy ma jednak to szczęście, że może sobie na to pozwolić. Ciąg nieprzyjemnych wspomnień składa się na pierwsze lata życia Arii Morgenstern. Rozpoczęło się od narodzin w jednej z najniebezpieczniejszych dzielnic Las Vegas. Aria wcale nie urodziła się w szpitalu, w czystej sali, pod opieką lekarzy. Przyszła na świat 26.04.1996r. w jednym z obskurnych bloków. Urodzić wcale się nie miała, ale jej matka za późno zgłosiła się do lekarza. Wiadome było, że czwórka dzieci to dla jej rodziców za dużo. Gdy jej matka wytrzeźwiała natychmiast podpisała dokumenty pozwalające oddać dziecko do adopcji. Przez kolejne trzy lata nikt nie chciał przygarnąć dziecka alkoholików. Potem przygarnęła ją rodzina Dashwood, której mała wówczas Aria nie poznała zbyt dobrze. Kolejni byli O'Coner'owie, jednak i oni zrezygnowali. Ostatecznie dziesięcio letnia Aria została przygarnięta przez bezdzietne małżeństwo. Thomas Morgenstern jest wybitnym kardiochirurgem, a Kaya Morgenstern byłą modelką. Państwo Morgenstern szybko pokochali śliczną czarnowłosą dziewczynkę. Spełniali wszystkie jej zachcianki, pozwalali na wszystko, nie wyciągali konsekwencji za żadne zachowanie. Z czasem takie postępowanie odwróciło się na ich niekorzyść, co raz częstsze listy ze szkoły, do której uczęszczała dziewczyna, co raz częstsze wizyty policji, sprowadzającej młodą Morgenstern do domu i wiele innych nieprzyjemnych sytuacji. Jedno czym Aria różni się od podobnych nastolatków jest taka, iż panienka Morgenstern nigdy nie okazała wrogości swoim rodzicom. Doskonale zdaje sobie sprawę, że gdyby nie ta dwójka możliwe, że byłaby nadal w sierocińcu, że nie ma drugiej rodziny, pozwalającej jej na tak wiele.
            Jednak nie zawsze dawała radę, lub chciała utrzymywać, że wszystko jest kolorowo. Już w przedszkolu nie potrafiła dostosować się do otoczenia. Nie rozumiała dlaczego te bachory ciągle płaczą i to nie tylko wtedy, gdy zabiera im się cukierka, czy zabawkę. Próbowaliście kiedyś przebić rybkę w akwarium prętem? Przecież to taka przednia zabawa! Nie zmieniała szkół jak rękawiczek tylko dzięki ogromnym dofinansowaniu szkół przez swoich rodziców.
            W jej domu kłótnie nie są abstrakcją, ale Aria stara się znosić nadopiekuńczość rodziców. Jest ich jedynym, wyczekiwanym dzieckiem i na własny sposób to rozumie. Nigdy nie chciała poznawać swoich biologicznych rodziców. Zawsze powtarza, że nie warto skoro ją oddali. W większym stopniu interesuje ją rodzeństwo, ale i do ich poznania nie dąży.
            Tylko matkę swojego ojca nazywa babcią. Pozostałych nazywa "matką matki" lub po imieniu. Tylko jej babcia i siostra matki była za tą adopcją. One również rozpieszczają swoją jedyną wnuczkę i siostrzenicę. Babcia rozwiodła się z mężem Leo, byłym wojskowym sześć lat temu. To on toleruje Arię najmniej i wywołuje awantury o wszystko.
            Do Los Angeles przeprowadzili się dwa lata temu, więc czarnowłosa rozpoczęła naukę na poziomie liceum już tutaj. Przeprowadzili się z powodu awansu jej ojca, któremu zaproponowano posadę dziekana w tutejszym szpitalu.
            W pierwszym roku nauki w liceum wydawała się być dzieckiem niemal idealnym. Całkiem grzeczna i inteligentna. Często o niewyparzonym języku, ale przecież rozpieszczona jedynaczka. Panienka Morgenstern chciała zjednać sobie szkołę, nim pokaże swoje prawdziwe, diabelskie oblicze.
            Kłopoty zaczęły się dopiero w klasie drugiej. O jej wyczynach w szkole krążą legendy. Nie wiadomo co jest prawdą, a co kłamstwem. Zdjęcie drzwi z zawiasów czasie, wyrzucenie krzesła przez okno, przewrócenie ławki kopniakiem, dwukrotne podpalenie kosza na śmieci... To tylko przykłady plotek, w których rzekomo brała udział. Ona rzadko przyznaje, które z nich są prawdziwe. W sumie zawieszona była przez prawie cztery miesiące, lecz nic nie skutkuje. Aria w najmniejszym stopniu nie boi się kary, zupełnie jakby nie bała się niczego. 


Przestajesz mnie fascynować, a zaczynasz wk***iać.

 

Lubię Cię, więc dam Ci wybór. Wyp***dalaj oknem, albo drzwiami.
 
 
            Skupmy się na nim, przecież on jest jedną z najistotniejszych pierwiastków osoby ludzkiej. Tym bardziej, że Aria jest typowym przykładem na popularne stwierdzenie "Pozory mylą". Gdy zobaczysz paniennkę Morgenstern na korytarzu możesz uznać ją za osobę radosną, pełną życia i całkiem sympatyczną. Jednak już po pierwszej wymianie zdań dojdziesz do wniosku, że ta śliczna i niepozorna dziewczyna jest w pełni świadoma swojej urody. Może być też zupełnie odwrotnie. Utwierdzisz się w przekonaniu, że jest to osóbka bardzo nieśmiała, jednak nie licz, że tak będzie zawsze. Aria uwielbia mieć nad ludźmi jakąś przewagę. Będzie słodko się uśmiechać, chichotać i rumienić się, by za jakiś czas zaskoczyć cię swoim prawdziwym obliczem. Jest wiele osób, które już się przekonały o naturze Arii i wolą trzymać się od niej z daleka. Jeżeli nie przywdziewa jednej ze swoich masek jest arogancka, egoistyczna i złośliwa. Większość osób, które miałby opisać ją w trzech słowach wymieniłyby: wredna, zmienna i zimna. Będzie tak jak ona chce, bo tak. Uwielbia stosować patologiczne kłamstwo (kłamstwo dla kłamstwa) i kreatywną prawdę - teoretycznie powie prawdę, ale nie będzie to odpowiedź jakiej pragniesz. Rzadko zachowuje swoje niemiłe spostrzeżenia dla siebie. Nie szczędzi uwag nawet nauczycielom, którzy chyba już do tego przywykli. Rzadko prosi o jakiekolwiek przysługi, ale jeżeli się na to zdobędzie możesz mieć pewność, że się odwdzięczy.
            Dzięki pracowaniu w szkolnej gazetce wie wszystko o wszystkich, co wcale nie oznacza, że wszystkich zna. Aria jest zamknięta w bańce mydlanej, do której wpuszcza tylko tych, którzy aktualnie ją interesują w taki czy inny sposób. Reszta zjeżdża na plan boczny. Na jej twarzy uśmiech widnieje bardzo często, jednak nigdy nie jest to szczery uśmiech. Bardzo trudno wywołać u niej prawdziwy śmiech.
            Czy Aria jest inna dla przyjaciół lub swojej sympatii? Zdecydowanie tak. Dla najbliższych jest dużo milsza, liczy się z ich uczuciami. Jest gotowa wyświadczać im przysługi i dzielić się sekretami, ale tylko własnymi. Jeżeli przysięgnie komuś dochowanie sekretu, nie złamie jej. No chyba, że coś może dzięki temu osiągnąć.

            Aria jest biseksualna. Blondynka zupełnie się z tym nie kryje, nawet przed rodziną. Uważa, że jest to coś zupełnie normalnego, ale Leo Morgenstern nie musi o tym wiedzieć. Kolejna awantura nie jest potrzebna. Może poinformuje go o tym przy wigilijnym stole. Taki prezent, gdyby przyszło mu go głowy, że to cudowne święta. 

Dwa słowa, dziewięć liter... "jest wódka".


- Po co stali inni, gdy ty stałaś po urodę?
- Po cierpliwość.


            Nie znosi horrorów i szczęśliwie kończących się romansów, a tyczy to się zarówno filmów, jak i książek. W pierwszej kolejności sięga po fantasy, science-ficktion i przygodówki. Fascynacja nadnaturalnymi stworzeniami chyba nigdy jej nie przejdzie, ale do fanki "Zmierzchu" jej bardzo daleko, a "Pamiętnika Wampirów" nie czytała. Ma swoje dwie ulubione serie książek, które prawdopodobnie nigdy jej się nie znudzą. To zaskakujące jak często można ją spotkać z książką w dłoni. Słucha wielu gatunków muzycznych, a poproszona o wymienienie ulubionego zespołu poda kilka. Choć całkiem często rysuje, nie jest to nic wartego dłuższej opowieści.

            Może i Aria nie jest wybitnie i wszechstronnie uzdolniona, słabo radzi sobie z fizyką i chemią, ale za to doskonale idzie jej język angielski. W konkursach raczej nie startuje, jednak jeżeli już się na to zdobędzie ma niemal zapewnione wysokie miejsce. W kilku z nich wygrała. Również matematyka i biologia nie jest dla niej wyzwaniem podnad jej siły. Bardzo lubi historię, ale zupełnie nie ma pamięci do dat. Z językami lepiej lub gorzej, ale sobie radzi. Za nutami nie przepada, nigdy nie uczyła się grać na żadnym instrumencie, na pocieszenie jej głos jest całkiem przyjemny.
            Na lekcjach nie zawsze jest uważna, jednak zdecydowanie bardziej woli posłuchać nauczyciela niż potem uczyć się z nudnego podręcznika. Uważanie na zajęciach zapewnia jej całkiem niezłe oceny. Nauczyciele cały czas nie mogą jej zmusić do podnoszenia ręki,  jeżeli ma coś do powiedzenia to po prostu to mówi.

            Aria jest całkiem dumna ze swoich 170 cm wzrostu. Powtarza, że jest idealny. Nie przewyższała większości chłopaków nawet na wysokich obcasach, a jednocześnie nie wyglądała jak krasnal w trampkach. Swoją szczupłą figurę z długimi nogami najczęściej podkreśla obcisłymi spodniami i krótkimi spódniczkami. Po szkolnym korytarzu tylko od święta chodzi w stroju cheerlederek. Wyróżnia się otoczonymi długimi, ciemnymi rzęsami intensywnie zielonymi oczami, do których stwierdzenie, że są zwierciadłami nie pasuje. Je również nauczyła kłamać. Jej długie czarne włosy obadają kaskadą na plecy, sięgając pasa. Związywane są stosunkowo rzadko, najczęściej podczas treningów. Aria nie jest zwolenniczką mocnego makijażu. Pod tym względem stawia na naturalność. Czasem podkreśla oczy tuszem i czarną kredką, usta - dopasowaną szminką.


- Mówił Ci już ktoś, że jesteś suką?
- Tak. Powiem ci więcej: za każdym razem sprawia mi to taką samą przyjemność.

  

Dobrze ci radzę wypatatajaj mi stąd na tym swoim je***ym tęczowym jednorożcu. 


W pigułce: 
Aria Morgenstern 
Panna Sumienie Czyste, Bo Nieużywane 
Klasa: II 
Wydział: taniec nowoczesny, aktorstwo
Wiek: 16 lat 
Zajęcia obowiązkowe: język angielski, język hiszpański, język niemiecki, Wiedza O Społeczeństwie, Wiedza O Kulturze, historia, matematyka, biologia (rozszerzona), fizyka (podstawa), chemia (podstawa), lekkoatletyka, muzyka 
Zajęcia dodatkowe: cheerliderki (zastanawia się nad odejściem i zastąpieniem go czymś innym), gazetka szkolna 
Orientacja: biseksualna 
Status: wolna



[Z karty w żadnym stopniu nie jestem zadowolona, ale możliwe, że nigdy jej nie poprawię. Jakby ktoś zauważył jakieś błędy natychmiast mi to wypominać. Karta była pisana w ratach, więc nie wszystko może się zgadzać.
Zaczynać nie lubię, ale jeżeli dostanę jakiś ciekawy pomysł mogę się na to zdobyć. Moja długość jest podobna do tej, którą dostanę. Nie lubię pisać wypracowań, dwa zdania mnie nie zrażają, ale mogę się szybko znudzić takim wątkiem. Często proponuję wtedy rozpoczęcie czegoś nowego.
Odpisuję we własnej, nie do końca zrozumiałej kolejności.
Nie znoszę zmieniania charakteru mojej postaci, czy też przeinaczania tego co napisałam w karcie lub wątku. Zdarza mi się w takim momencie olać wątek.
Twarzy użyczyła śliczna Rachel Dashae.
Cyaty, jeżeli nie należą do mnie, pochodzą z >bloga<.
Ja nie gryzę, za Arię nie ręczę, aczkolwiek jadowita raczej nie jest. Mam nadzieję, bo podczas pisania karty kilka razy mnie dziabnęła.]